czwartek, 30 października 2014

Balea, Blutorange + Moringa, szampon i odżywka do włosów farbowanych

Dziś będzie o duecie, jaki stosowałam do włosów. Jako że jest do włosów farbowanych, to oczekiwałam że nie będzie spłukiwał koloru (a przynajmniej nie tak szybko), nie wysuszy no i ogólnie będzie mył. Na odżywkę liczyłam, że nawilży i wspomoże działanie szamponu, a jak wyszło? Czytajcie dalej :)


Balea, Blutorange + Moringa, do włosów farbowanych








Najpierw szampon:














Opis po polsku ze strony www.drogerianiemiecka.pl

Szampon zawierający wyciąg z czerwonych pomarańczy oraz drzewa moringa doskonale myje i pielęgnuje włosy farbowane nadając im blask i zdrowy wygląd. Zawiera prowitaminę B3 oraz B5, które odbudowują strukturę włosów, sprawiając, że stają miękkie, jedwabiście gładkie oraz cudownie błyszczące. Pozostawia przyjemny owocowy zapach. Produkt wegański, przebadany dermatologicznie, bez silikonu. Pojemność opakowania 300 ml.








To, co pierwsze przykuwa naszą uwagę to piękny zapach. Co prawda może nieco chemiczny, ale mimo wszystko ładny.  Dobrze się pieni, dobrze zmywa z włosów oleje, jednym słowem dobrze oczyszcza. Niestety miałam wrażenie, że lekko wysuszał. Bez odżywki się nie mogło obejść. Raz użyłam go bez odżywki to miałam taaaaaaaaaaaaakie siano, że szkoda gadać. Nie powodował szybszego przetłuszczania. Generalnie nic ciekawego nie mam o nim do powiedzenia, zużyłam go ponieważ dobrze oczyszczał ale po nim musiałam włosy porządnie nawilżać. 


Odżywka:















Opis ze strony www.drogerianiemiecka.pl

Odżywka zawierająca ekstrakt z czerwonej pomarańczy a także kompleks witamin B3 i B5 nadaje włosom gładkość, odbudowuje ich strukturę, pozostawiając je elastyczne, błyszczące, łatwo rozczesujące się. Pozostawia piękny zapach czerwonych pomarańczy. Odżywka wymaga spłukiwania. Produkt wegański, przebadany dermatologicznie, bez silikonów. Pojemność opakowania 300 ml.










W sumie o niej to nawet nie mam za bardzo co pisać. O ile szampon sprawdził się o tyle o ile z wielkim zgrzytaniem zębami to odżywka w ogóle. Na moje włosy w ogóle nie działała. Włosy jakby ją spijały, wchłaniała się ekspresowo i nic z niej nie zostawało. Włosy były takie nijakie, ani nie odżywiała ta odżywka, ani nie nawilżała... Nie było ani błysku ani gładkości. Tak więc zużyłam ją do czego innego. A do czego? O tym postaram się Wam napisać następnym razem :)


U mnie ten duet się nie sprawdził, na pewno więcej już po niego nie sięgnę. Poza pięknym zapachem oraz dobrym oczyszczaniem szamponu ten zestaw nic ze sobą nie niesie.

Miałyście go? Jakie były Wasze wrażenia?


poniedziałek, 27 października 2014

Naturalny tonik wzmacniający Agafii do włosów

Dziś przedstawię Wam tonik do włosów, na którego bardzo liczyłam. Miał wzmacniać, odżywiać więc moje włosy miały być piękne i zdrowe :) A co z tego wyszło? Czytajcie dalej :)


Naturalny tonik wzmacniający Agafii
















Zapach trudny do zidentyfikowania - lekko kwiatowy, ciut chemiczny, no dziwny taki, ale nie utrzymuje się długo na włosach ani skórze głowy. Można z nim wytrzymać. 




Moje oczekiwania już znacie, a jak ten tonik się sprawdził? Najpierw muszę przyznać, że nie zużyłam opakowania do końca. Ba! Ja nawet nie dotrwałam do połowy. Dlaczego? A no dlatego, że oprócz tego, że ten tonik nie zrobił nic, a właściwie nic dobrego, to w sumie więcej złego. Kumacie, prawda? :) To, co ten tonik zrobił to jedynie wielki przyklap oraz oklap i w ogóle wszelka klapa. Szybkie przetłuszczanie i w ogóle włosy wyglądały tak, jakbym zamiast porządnego mycia szamponem tylko opłukała je wodą. Trochę się przemęczyłam aż w końcu jakoś mój mąż zauważył, że skórę głowy pod włosami mam w wysypce! Ja nic nie czułam, nic mnie nie swędziało, ale jak już mój mąż to zauważył to heloł, no coś tu jest nie halo. Odstawiłam go no i oczywiście wszystko znikło, nie ma żadnej wysypki no a włosy odzyskały swoje życie :) Przy tym żadnego wzmocnienia ani odżywienia nie zauważyłam.




Na szczęście udało mi się zakupić wcierkę Jantar, więc wracam do niej i na pewno Wam o niej napiszę, ale o tym tutaj dziadzie musiałam Wam napisać wcześniej aby Was przestrzec przed jej zakupem. Wiadomo - chcecie, to kupujcie ale jak już wiecie co Was może czekać, to się zastanówcie :) A może go miałyście? Albo chciałyście kupić? Napiszcie mi koniecznie czy podzielacie mój pogląd czy też nie :)

poniedziałek, 20 października 2014

Mrs. Potters, balsam, odbudowa i nawilżanie, aloes i jedwab

No i tyle by było z weekendu i ładnej pogody... Wczoraj słońce, cieplutko a dziś... Pewnie większość z Was ma podobną pogodę za oknem do mnie, czyli deszcz, wiatr i szarówka. No, z tą szarówką nie jest jeszcze tak źle, ale słońca już brak. Żeby sobie i mam nadzieję Wam, poprawić nastrój napiszę Wam przyjemną recenzję :)


Mrs. Potters, balsam, odbudowa i nawilżanie, aloes i jedwab







Ze strony producenta dowiemy się tyle samo, co na opakowaniu:










Konsystencja jest lekka i dość rzadka, nie na na tyle aby przelewać nam się przez palce. Z włosów nam nie spływa, trzyma się tam, gdzie ma być. Butla jest wielka a ja generalnie kosmetyków "nie oszczędzam" a już odżywki czy maski lubię sobie nałożyć porządnie :) więc 500ml, które tutaj są starczają na bardzo długo. Ma bardzo ładny zapach. Cena w porównaniu z pojemnością oraz jakością jest śmiesznie niska, bo wychodzi ok 8-9 zł. 






No ale dobra, napisałam wszystko, tylko nie to jak działa :) A więc do dzieła :) Balsam stosowałam jak normalną odżywkę - po umyciu włosów szamponem. Czytałam, że dziewczyny ją używają do mycia włosów, ale nie mogłam się do tego przekonać, może kiedyś. Nakładam balsam wmasowując go we włosy i już po chwili czuć jak włosy robią się miękkie oraz gładkie. Zostawiam na jakiś czas, najczęściej na czas przeczytania kilku rozdziałów książki ;) a potem spłukuję. Włosy jak były miękkie i gładkie tak są nadal. Do tego bardzo łatwo rozczesują się włosy. Moje włosy nawilża bardzo dobrze, ale zdaję sobie sprawę że dla osób, które mają bardzo zniszczone włosy może okazać się za słaby. Nie obciąża włosów, moje bardzo ładnie dociążał, nie puszy włosów. Jako odżywka do spłukiwania sprawdziła się bardzo dobrze, a szczerze to się nie spodziewałam, że taka niepozorna butelka może tak zadziałać.






Ciekawa jestem jak sprawują się pozostałe rodzaje. Miałyście ten balsam do włosów? Używałyście go jako zwykłą odżywkę czy do mycia włosów? Napiszcie jakie były Wasze wrażenia :)








środa, 15 października 2014

Kobo Professional, Matt Make up - czyli bajka o podkładzie, który skradł moje serce :)

Każda bajka powinna się zacząć słowami: "dawno, dawno temu...", ale że jako wcale to nie było takie dawno, dawno temu więc z takiego początku zrezygnujemy :)

Jak wiecie cały czas testuję różne podkłady, dotąd nie trafiłam jeszcze na swojego ulubieńca. To się zmieniło. Teraz już ulubieńca mam i jest nim podkład Kobo. A szczerze, to w życiu bym go nie kupiła. Dlaczego? No bo płacić za taką zwykłą tubkę 21zł, która nie powinna przekraczać 10zł? Jak to się mówi - oceniłam książkę po okładce, a nie powinnam. Ciuś, ciuś, ciuś. Skusiła mnie Elemeczka, a w dodatku promocja -40% w Drogerii Natura na kosmetyki m.in. Kobo, więc podkład kupiłam. I tak wiecie już co z tego wyszło, ale i tak zapraszam do czytania dalej :)


Kobo Professional, Matt Make up





Od producenta:

Trwały podkład matujący. Kryje niedoskonałości skóry bez efektu maski. Pochłania nadmiar sebum i kontroluje jego wydzielanie do 12 godzin. Wygładza skórę i pozostawia ją aksamitną w dotyku. Nie blokuje porów i pozwala skórze oddychać. Odporny na działanie czynników atmosferycznych.

Składniki/Ingredients: Aqua, PEG/PPG-18/18Dimethicone, Isododecane(and)Dimethicone(and)Polysilicone 11(and)Dimethylacrylamides/Acrylic Acid/Polystyrene/Ethyl Methacrylate Copolymer(and)Butylene Glycol(and)Coco-Caprylate Caprate, Cyclohexasiloxane(and)Cyclopentasiloxane, PPG-3 Benzyl Ether Myristate, Propylene Glycol, Octyl Methoxycinnamate, Dimethiconol, Methylmethacrylate Crosspolymer, Cyclomethicone(and)Quaternium-18 Hectorite(and)Propylene Carbonate, Polyglyceryl-4 Isostearate(and)Cetyl PEG/PPG-10/1 Dimethicone(and)Hexyl Laurate, Talc, Magnesium Aluminum Silicate(and)Cellulose Gum, Phenoxyethanol(and)Methylparaben(and)Propylparaben(and)DMDM Hydantoin, Potasium Cetyl Phosphate, Stearyl Dimethicone(and)Octadecene, Sodium Chloride, Parfum, Benzyl Salicylate, Citronellol, Coumarin, Geraniol, Hexyl Cinnamal, α-Isomethyl Ionone, Tocopheryl Acetate, [+/- Triethoxycaprylylsilane, CI 77491, CI 77499, CI 77891, CI 77492]





Jak widzicie tubka zwykła, mega zwykła, ale i tak pamietam, że te podkłady miały kiedyś inne buteleczki, również plastikowe ale coś w stylu Revlona - wielka dziura bez pompki, więc już w sumie z dwojga złego lepsze to.





Kolor udało mi się dobrać bardzo dobrze. Jest to odcień drugi z kolei i jest w żółtych tonach, następny był już różowy, więc dobrze się przypatrzcie jeśli będziecie oglądać je w Drogerii. Jak nałożyłam podkład pierwszy raz - to przepadłam! Ma kremową konsystencję, nic nam się nie przelewa przez palce. Nie trzeba się spieszyć z rozsmarowywaniem czy wklepywaniem, nie zastyga szybko, spokojnie sobie wszystko wklepiemy tak jak trzeba i nie będzie żadnych smug ani plam. Podkład ładnie się wtapia i wygląda naturalnie. Naturalnie a zarazem kryjąco. Ja mam takie przebarwienia, że bardzo ciężko jest mi je zakryć, więc cudów od podkładu nie oczekuję, ale efekt jest bardzo mnie zadowalający.Matuje? Matuje! Nie jest to płaski mat, ale taki naturalny. Długo się on trzyma, a nawet później jak buzia zaczyna się świecić to dalej wygląda to naturalnie. Podkład ładnie trzyma się praktycznie cały dzień, wiadomo, nie jest to stan nienaruszony, ale jeśli schodzi to równomiernie, choć i tak niewiele go schodzi.

To jest mój kolor, 101 Ivory:












I pokażę Wam jeszcze jak wygląda na buzi, uwaga! Sceny drastyczne ;) -> bez makijażu, podkład, pełen makijaż no i oczywiście zdjęcia nie są obrabiane ani wygładzane ani w ogóle poprawiane:











Biorąc pod uwagę stan mojej cery, z przebarwieniami, naczynkami, nierównym kolorytem to podkład jest super. Nawet ta cena 21zł robi się atrakcyjna, choć oczywiście najlepiej jest polować na okazje :)

I co o nim myślicie?


wtorek, 14 października 2014

Nowa! Essence, Lash Princess - maskara pogrubiająca

Dziś napiszę Wam o tuszu, który co prawda kupiłam w zeszłym tygodniu, więc może się Wam wydawać że za szybko wydaję opinię, może być pochopna, ALE - jest to nowy tusz Essence, nie było o nim żadnej recenzji ani uwag własnych, więc można traktować ten wpis jako opinię początkową, pierwsze wrażenia. No i właśnie - może mój wpis pomoże komuś podjąć decyzję co do tego tuszu - kupować czy nie kupować? Oto jest pytanie :)


Essence, Lash Princess, maskara pogrubiająca







Od producenta:

Królestwo za takie rzęsy! Maskara lash princess ze specjalnie wygiętą szczoteczką w kształcie głowy kobry pokryje każdą rzęsę i pozwoli wyczarować królewską objętość i zachwycające, urocze, powłóczyste spojrzenie. Dla intensywnego makijażu oczu. Jest unikalna, jak każda księżniczka, dlatego ubrana jest w wieczorową suknię. Princess(ence)!

AQUA (WATER), CERA ALBA (BEESWAX), PARAFFIN, CARNAUBA (COPERNICIA CERIFERA) WAX, ACACIA SENEGAL GUM, STEARIC ACID, PALMITIC ACID, HYDROGENATED LECITHIN, CERA MICROCRISTALLINA (MICROCRYSTALLINE WAX), AMINOMETHYL PROPANOL, MAGNESIUM SILICATE, GLYCERIN, HYDROXYETHYLCELLULOSE, POLYIMIDE-1, ETHYLHEXYLGLYCERIN, PHENOXYETHANOL, CI 77499 (IRON OXIDES).






Nigdy nie rozwodzę się nad opakowaniami, bo jakie jest to każdy widzi i bez sensu pisać że ładne i są na nim esy floresy ;) ale tu muszę kilka słów powiedzieć: ów gorset, który widzicie wyżej jest zrobiony z gumy, więc ręka się nie ślizga. Poza tym, że to naprawdę ślicznie wygląda to w dodatku jest funkcjonalne. 






Na opakowaniu opis jest tylko po angielsku, więc jak ktoś nie zna angielskiego to nic nie wyczyta z tego. No niestety, ale polska etykietka by się przydała.






I szczoteczka - najpierw zobaczyłam zdjęcie na necie to sobie pomyślałam, że niedługo wymyślą jeszcze w kształcie krowy czy lwa... Jak zobaczyłam ją na żywo to już w wyobraźni miałam całą powiekę czarną od tuszu podczas malowania. Myślałam, że koszmarnie będzie się nią malować. No i taki z niego cudak, że rachu ciachu i po strachu - maluje się nią elegancko! Szybko i prosto, a w dodatku wcale nie mam obsmarowanej całej powieki, HA! I co Wy na to? Jako oczywiście, że moje zdjęcie szczoteczki nie oddaje je faktycznego wyglądu zaczerpnęłam zdjęcie ze strony producenta, co by dokładniej Wam pokazać:


źródło: www.essence.eu





No i jeszcze jak ta maskara się sprawuje? Otóż muszę Wam napisać, że od pierwszego użycia jestem nią OCZAROWANA! Tusz od początku jest idealnej konsystencji, zdarzy się, że na szczoteczce jest trochę za dużo tuszu, więc wycieram. Sama aplikacja przebiega bardzo sprawnie - rzęsy maluje tę gulką, lekko dociskając do góry, przez co rzęsy są pięknie podkręcone. BA! One są nie tylko podkręcone! One są długie! One są grube! One są piękne! No dobra, ale tu same ochy i acha a jak z trwałością? Nie jest wodoodporny, więc na basenie czy w deszczu może się nie sprawdzić, ale na codzień, na imprezę jak najbardziej TAK! Nie osypuje się, nie odbija - same plusy. Wytrzymał ze mną nie tylko cały dzień, od rana do wieczora, ale również wieczorne zajęcia Zumby! A jak wiecie na Zumbie duuuuużo się dzieje. Więc jak wytrzymał to, to każdą imprezę wytrzyma! 

Nie wiem jeszcze jaka jest żywotność tuszu, więc jak tylko mi się wykończy, albo będzie niezdatny do używania to od razu Wam napiszę :)


No dobra, ja tu gadu gadu, ale spójrzcie na zdjęcia (gołe, 1 warstwa, 2 warstwa dodałam delikatnie, pewnie jak bym dodała mocno to i by się porobiły owadzie nóżki, a tego to my nie lubimy :) ):

















I spojrzenie z boku, kolejność tak jak wyżej:











 





I jak Wam się podoba? Jak możecie domyślić się z mojej całej wypowiedzi jestem na TAK! Wspaniały tusz za 13,99. Pędzicie już do Drogerii Natura lub Hebe czy jednak zdjęcia Was nie przekonały?

poniedziałek, 13 października 2014

Czas się pożegnać...

... z pustymi opakowaniami :)

Wrzesień obfitował w wielkie zakupy (kto nie widział to zapraszam tu -> KLIK i tak jakoś wyszło, że tych zużyć jest całkiem sporo. Poszło dużo z kolorówki, przetrzepałam wszystkie szafki aby pozbyć się staroci i tak jakoś wyszło :) Jest tego tyle, że nie udało mi się nawet zrobić jednego, wspólnego zdjęcia, więc od razu rozkładamy wszystko na mniejsze zdjęcia :)




No dobra, najpierw włosy. Tutaj niestety niewypały Balea - seia do włosów farbowanych oraz suchy szampon... U mnie się nie sprawdziły, zużyłam z bólem, a z suchym szamponem się nie męczyłam mając już w szafce Batiste :) Wcierka Jantar - bardzo fajna i strasznie wydajna. Urosło dużo włosków, nie wypadały i trochę szybciej rosły. Odżywka Garniera - fajna, ale bez szału. Nie podzielam wielkich zachwytów z blogosfery, choć byłam z niej zadowolona. Szampon z Avonu 24h objętość - bardzo fajny, włosy mięciutkie, ładnie pachnące, ale no objętości oszałamiającej nie było :) No i Taft... Oj Taft... Jakbym Cię nie używała to i tak na moje głowie jeden wielki przyklap (nie mylić z przychlastem ;) ) i przytłuszcz. Czy dawałam mało, czy dawałam dużo było to samo. Czyli tak czy siak oprócz wymienionych wcześniej dziwadeł objętości i uniesienia włosów jak nie było tak nie było. 







Twarz... Peeling Soraya to super zdzierak. Jak uwielbiałam zawsze mocne zdzieraki tak od jakiegoś czas przestały mi odpowiadać. Wolę peelingi enzymatyczne, delikatniejsze. Ten już za mocny, aczkolwiek bardzo go lubiłam. Mleczko do demakijażu Mixa - bardzo fajnie zmywa makijaż, delikatny, nie szczypie w oczy. Płyn micelarny Lirene - bardzo przyjemny. Zmywa makijaż, ładnie pachnie. Ziaja liście manuka - miałam 2 opakowania, bardzo fajny żel. Delikatny ale skuteczny. Teraz zrobiłam sobie od niego przerwę aby buzia się nie przyzwyczaiła, ale na pewno do niego wrócę. Dwa kremy Avon - marchewkowy oraz lekki oliwkowy. Na początku byłam zachwycona. Marchewkowy nie zabarwił twarzy, buzia się nie świeciła a faktycznie miała w sobie to "coś". Drugi oliwkowy był faktycznie lekki, nawilżał, ale bez cudów. Używało mi się ich przyjemnie do czasu aż zaczęły mi wyskakiwać pryszcz na pryszczu... Jak to mówił mój mąż: "pryszcz na pryszczu pryszcza goni" ;). Gdy odstawiłam obydwa - pryszcze się przerzedziły, są dalej, ale w standardowej ilości. Nie ma już takiego wysypu. Nie wiem. który z nich zawinił, aczkolwiek już po nie nie sięgnę. Soraya hialuronowy mikrozastrzyk serum - no nie wiem... Ja tam żadnego działania nie widziałam... Co lepsze to szybko musiałam po nim używać kremu, bo buzia była ściągnięta... Poużywałam i oddałam mamie. No i ostatni - krem Agafii do 35rż - no i tu mam mieszane uczucia... Był trochę dziwny, aż nie chciało mi się go zużywać do końca...







Do ciała skromnie - antyperspiran Adidas - był ok. Żel Luksji był w gazecie, bardzo ładny zapach, przyjemnie się go używało. Balea, och Ty Baleo... Dopiero przy Tobie odkryłam dlaczego ludzie wariują na Wasze zapachy... Dopiero TA sztuka z Marakują tak mnie oczarowała, że przy kąpieli miałam ochotę non stop wąchać ten zapach... P-R-Z-E-B-O-S-K-I !!!!!! Perfumy z Avonu Pure O2 - bardzo fajny, świeży zapach.







Z kolorówki trochę się pozbyłam :) Podkład Catrice, baza Bell i kredka do oczu Kobo same mi się skończyły. Baza So Susan niestety mi się rozdwoiła - tzn jakoś w szufladzie odłamała się zakrętka od reszty, w środku wszystko wyschło i tyle sobie poużywałam... Może z kilka razy, a całkiem fajnie ona wyglądała. Sypkie cienie Joko nawet Wam nie napiszę ile lat je mam, bo wstyd... Mimo, że nie robiły mi żadnej krzywdy to jednak mimo wszystko czas je wyrzucić. Błyszczyk H&M mimo pięknego koloru zaczął mnie wkurzać bo przy otwieraniu i zakręcaniu po prostu wylatywał z opakowania brudząc wszystko... Lakiery się rozwarstwiły więc wiecie... No i eyelinery My Secret i Essence - srebrny i złoty szybko wyschnął - chyba że kupiłam kiepskie, otwierane sztuki. Czarny i czarny z drobinkami bardzo fajne, ale się zużyły.







I na koniec próbki, maseczki. Kremy z filtrem - każdy był ok. Gdyby nie cena tych Uriage to bym się zdecydowała na ten pomarańczowy :) Maseczki Biovax - pomieszane działały super. Maseczka rozgrzewająca Cashmere - oooooo, ta dała czadu z rozgrzaniem - świetna była. Podkład Avon - bardzo miłe zaskoczenia - fajne krycie, ładnie wygląda na buzi. Maseczka z nowej linii Ziai - zielone liście oliwki - koszmar... No jakbym się smalcem posmarowała... Reszta ok :)


Ufff... Jak widzicie sporo tego wyszło, z czego oczywiście bardzo się cieszę. Miałyście coś z moim zużytków? Macie podobne zdanie do mojego czy jednak nie?

piątek, 10 października 2014

Moje 3 ulubione płyny micelarne :)

Odkąd zamieniłam zmywanie makijażu mleczkiem na płyny micelarne idą mi one jak woda! Myślałam, że się do nich nie przekonam, że będzie dziwnie, szorstko i w ogóle ble, to jednak tak je polubiłam, że gdy ostatnio miałam możliwość znów używanie mleczka to było mi wtedy dopiero dziwnie :)



 
 
Dziś napiszę Wam moje skromne kilka słów na temat 3 płynów micelarnych, które w ostatnim czasie używałam i które bardzo polubiłam.
 


Garnier, płyn micelarny 3 w 1, skóra wrażliwa




Czy to produkt stworzony dla mnie? Tak, jeśli szukasz skutecznego, szybkiego i łatwego w użyciu produktu, który w jednym geście oczyszcza skórę i usuwa makijaż.Płyn micelarny 3w1 to prosty sposób by usunąć makijaż oraz oczyścić i ukoić całą skórę (twarz, oczy, usta) za pomocą jednego gestu. Nie wymaga spłukiwania.
 




Bielenda, Nano Cell Xtreme, płyn micelarny nawilżająco - regenerujący




Innowacyjny płyn micelarny NANO CELL XTREME efektywnie zastępuje mleczko, tonik i wodę. ROŚLINNE KOMÓRKI MACIERZYSTE PHYTO CELL TEC™ ARGAN zamknięte w liposomach opóźniają procesy starzenia komórek skóry, dzięki czemu hamuje powstawanie zmarszczek i redukuje już istniejące. NISKOCZĄSTECZKOWY KWAS HIALURONOWY ma zdolność penetracji do głębokich warstw skóry. Dzięki temu skóra zostaje intensywnie nawilżona od wewnątrz – staje się wyraźnie gładsza i jędrniejsza. MIKROSIECI KWASU HIALURONOWEGO tworzą na powierzchni skóry siateczkę, która skutecznie zatrzymuje wodę w naskórku.





Bielenda, Laser Xtreme, płyn micelarny nawilżająco odmładzający




Innowacyjny płyn micelarny LASER XTREME efektywnie zastępuje mleczko, tonik i wodę. Szybko, starannie i niezwykle skutecznie oczyszcza i odświeża cerę, usuwa makijaż, pozostałe zabrudzenia i nadmiar sebum; intensywnie nawilża, łagodzi podrażnienia. MIKROSIECI KWASU HIALURONOWEGO tworzą na powierzchni skóry siateczkę, która skutecznie zatrzymuje wodę w naskórku. BIOMIMETYCZNE PEPTYDY aktywnie rewitalizują i ujędrniają skórę, zapobiegają jej wiotczeniu. PHYTO CELL TEC™ ALP ROSE głęboko regenerują komórki macierzyste skóry, redukują nawet głębokie zmarszczki.






Uffff, przebrneliśmy przez te wszystkie opisy, kto przeczytał to przeczytał a kto nie, ten trąba ;) hehehe, żartuję ;P
 
 
 
 
 
Odnośnie tych 3 płynów napiszę jedną opinię zbiorczą, gdyż bez sensu byłoby powielać za każdym razem to samo zdanie :) tak, tak - tak jak myślicie każdy ten płyn zadziałał na mnie o tyle dobrze, że nie dam na nie złego słowa powiedzieć. Garnier jest bezzapachowy, a płyny Bielendy mają delikatny zapach, nie jest on chemiczny ani wyczuwalny na skórze. Jedynie przy wwąchaniu się w butelkę czy wacik można go wyczuć. Bardzo dobrze zmywają makijaż. Czy to oka - mocniej lub mniej wymalowanego czy też podkładu i innych pudrów mających zatapetować, a przepraszam! Upiększyć nasze fejsy :) Przy zmywaniu makijażu z oka wiadomo - przykładamy wacik, czekamy chwilę a potem delikatnie ściągamy wszystko. Nie używam kosmetyków wodoodpornych, więc nie wiem jak by się sprawdziły, aczkolwiek ze zwykłymi kosmetykami radzą sobie bardzo dobrze. Żaden z nich nie podrażnił mi oczu. Nie piekły, nie łzawiły ani się nie zaczerwieniły. To samo ze skórą. Po zmyciu kosmetyków skóra na buzi była miła w dotyku oraz przyjemnie nawilżona. Nie wysuszyły mi buzi, a miałam wrażenie, że wręcz przeciwnie. Nie pozostawiają również żadnego filmu na twarzy. To bardzo miło z ich strony że nie wpłynęły negatywnie na moją skórę, to się bardzo chwali :)
 
Co by tu jeszcze o nich napisać... Może jeszcze o pojemności i cenie, bo to bardzo ważne aspekty. Garnier ma pojemność aż 400ml a obydwie Bielendy w porównaniu "tylko" 200ml. Finansowo zaś lepiej opłaca się nawet bez promocji kupić płyn Garniera - kosztuje on nawet 20zł. Za to w promocji można go kupić za 10zł! Nie wierzyłam, jak zobaczyłam taką cenę w Rossmannie, więc wzięłam 2 sztuki, a w sumie mogłam wziąć i 4 ;) Płyn Bielendy bez promocji kupimy za ok 14-15zł, za to w promocji za ok 11-12zł. Jak wynika z proste kalkulacji warto czekać na promocję Garniera i od razu korzystać i robić zapasy. Co nie znaczy, że jeśli trafię na promocję Bielendy to z niej nie skorzystam, a wręcz przeciwnie ;)
 
 
Używałyście któregoś mojego ulubionego płynu micelarnego? Dajcie znać w komentarzu :) A może macie jakiś inny swój ulubiony godny polecenia?